sobota, 7 marca 2009

nic nie dzieje się przypadkiem

mądry pewien człowiek napisał do mnie wczoraj, ze jeśli ktoś wierzy w przypadki - nie wierzy w Boga.
bardzo te słowa utkwiły we mnie. tym bardziej w świetle ostatnich zmian.
iluminacji właściwie.

okazało się bowiem, że jestem chora. to znaczy okazywało się znacznie wcześniej natomiast niedawno się potwierdziło. choroba śmiertelna nie jest, jest natomiast nieuleczalna i może być uciążliwa. acz nie musi. u mnie jest w zasadzie bardzo znikoma.
lekarze przyczyn nie znają i tak naprawdę jedynym wskawywanym przez nich leczeniem jest leczenie objawowe. czyli jedno wielkie g.
i tu wracam do sedna sprawy - tego, że nic nie dzieje się przypadkiem. że wszystko dzieje się po coś, na coś i dlaczegoś. że w każdej zmianie jet ukryty sens. a naszym zadaniem jest ten sens odkryć.

po mojej wstępnej histerii - opanowałam się już prawie całkowicie. odkryłam bowiem jak wiele zapomniałam o sobie. jak bardzo szybkie i niechlujne zycie prowadzę, jak bardzo siebie i świat odrywam od włąsnego ciała, a ciało od duszy. jak zapomniałam, że wszystko jest jednością, że jestem światem i sobą w świecie.
dawno temu medytowałam.
dawno temu oddychałam
dawno temu chodziłam na ti chi

a teraz zrozumiałam, że właśnie dostałam jasny prosty i wyraźny znak. - zatrzymaj się, zadbaj o siebie, stań się całością. i mimo tak wielkiego skoncentrowania na ciele - ten tydzień był bardzo duchowy. paradoksalnie - choroba zmienia mój świat na lepsze. stwarza... inną jakość życia.
dzięki niej dzieje się o wiele więcej, i głębiej....

odkrywam jak wiele znaczy to co jem. i że podświadomość często samo podsuwa nam najlepsze dla nas rozwiązania. ot chociażby moja nieopanowana ochota na śledzie (których nigdy wcześniej tak bardzo nie lubiłam) a tu zachcianki jak w ciąży lisner w każdym kątku, w domu śledzie z buraczkami albo z ogóreczkiem i koperkiem. i co się okazuje- że kwasy omega 3 sąwielce wskazane dla mnie teraz. i oczywiście siedzą w śledziach. szok!! nic nie dzieje się przypadkiem. nic nic nic.
a moje opętanie kiełkami? rzeżucha/ brokuł/ rzodkiewka/ słonecznik. codziennie świeże z osobistego parapetu.
już wcześniej wyeliminowałam cukier (dobre 20 lat nie słodzę) białego pieczywa też nie jem od lat. teraz odstawiam gluten. nie szaleńczo jak przy celiakii ale odstawiam pieczywo/ muesli/ ciacha/makarony. tych ostatnich żal mi najbardziej - i skoro i tak jadłam głównie razowe- to myślę, że od czasu do czasu taki ciemny mi nie zaszkodzi.
wywalam też mleko. ostatnie 2 lata żyłam głównie na mleku, jogurtach i wieśniakach. niewykluczone, że one też przyczyniły się do uaktywnienia mojej choroby. tym razem ograniczę je zdecydowanie.

poranna kawa bez mleka smakuje znacznie lepiej. o dziwo.
własny odbór smaków po 3ch tygodniach bez glutenu/ pszenicy - bardzo się zmienił...


mozecie pomyśleć, że oszalałam. ale nie. i chyba pierwszy raz w życiu tak bardzo wszystko mi się ze sobą łączy. tak bardzo świadome jest.


nic nie dzieje się przypadkiem...

4 komentarze:

bere pisze...

własnie tak. wszystko jest "po coś"
też tak to widzę, zwłaszcza po moim prywatnym "znaku", który dostałam nocą. tak.
świadomie.
układa się.

Anonimowy pisze...

to jest prawda. czasem ktos po prostu wali nam młotkiem po głowie, żebysmy dostrzegli.. siebie.

ściskam.

Anonimowy pisze...

a i tytuł notki dość dziwnie zbiega się z pewną książką... :)
jednak jest coś w tym..

beladonna pisze...

wiem Mary.
Terzaniego z rąk nie wypuszczam...