poniedziałkowe popołudnia spędzam zazwyczaj plotkując z M. w języku a.
tym razem moje popołudnie koncentruje się wokół położonej na kolanach tośki, paczki chrzanowych czeskich czipsów (wiem źle źle) i brzęczącego telewizora.
wieści z frontu firmowego - około 20 kwietnia. do tego czasu nie szukam, nie martwię się- staram się funkcjonować normalnie. nie dam się zjeść stresowi, nie tym razem. skoro nie mam na pewne rzeczy wpływu- zamartwianie się jest bezcelowe przecież. tyle o pracy, nie będę po próżnicy strzępiła języka ;)
jestem sama. teraz w domu i chyba w tym innym znaczeniu też. ludzi na literę p. zliczam na palcach jednej ręki. moje rachunki są jednak pewne, a to jest przecież naważniejsze.
łapię się na myślach o prze-. pewnych śladów już nie odnajduję, lecz wciąż przypadkiem trafiam na papierowe listki... a przecież nie przeprowadzałam ich tu, do gniazda. nieprzypadkiem?
myśli zbaczają z obranego toru, błądzą, palce odnajdują notes z tel... myśl natrętna jak mucha powraca przewraca prze.
rozkładam jaźń na czynniki pierwsze każdego wieczoru. okrywam się kołdrą i wznoszę wzgórek brzucha, by dopiero po nim oddech podnosił klatkę piersiową, oddychanie przeponowe zwalnia oddech, wydłuża życie i uspokaja... niekoncentrując się na myślach - one i tak przypływają. prze-
w ciągu dnia mimowolnie struny nerwów reagują krzykiem. znalazłam odpowiednie słowo w słowniku. eskalacja.
...sama stwarzam świat wokół siebie. ewentualne pretensje mogę mieć również tylko do siebie.
nie stanowię modelowego przykładu córki i żony. matką nie jestem. i nie wiem czy będę... jak tak dalej będę malować mój świat. moi rodzice nie są rodziną Lubiczów z Klanu, czasami słowo rodzina pojawia się na wyrost. naskórkowość spotkań, niezainteresowanie lub całkowity brak kontaktu. w przenośni i dosłownie. życie na insajdzie.
nawet tu nie otwieram się, nie nazywam, błądzę w korytarzach słów. tak mam.
ludzie na p. znają tylko część prawdy, szkiełko z kalejdoskopu, półprodukt. każdego specjalizuję w innym temacie...odwagi mi brak. sobie tez dozuję odpowiednią porcję świata. owinięte w ładne papierki słów hamburgery prawdy.
jeśli opowiem całość historii nie będzie już odwrotu - wnioski wysnują się same...
... pozwalam sobie nie dokończyć.
kontrola ciała wzmaga samoświadomość obudzoną przez diagnozę, świeży oranż machewki w codziennej płynności, zimnotłoczony olej lniany - tak krótkotrwały mieszkaniec lodówki i zielone sprouts, których nazwa po polsku kojarzy mi się prędzej z Jackiem Londonem niż z zieloną chrupkością w rannej, porannej miseczce. tropy łączą się i nakładają, przeszłe mity okazują się prawdami oczywistymi, niewiedzę zastępuję wiedzą, wnoski - wysnuwają się same. tak proste, że aż niewiarygodne...
ilość literatury do przeczytania w języku a. przekracza limit czasu przeznaczonego i na czytanie i na sen. [offtopicznie = "Gargulec" sobietaki, przenaukowiony i bez głębi niestety. rzetelnie wykonana praca lecz polotu zabrakło]
w świecie rzeczywistym słowo zaczepia o słowo, zazębia, warczy. słowo słowu wilkiem
jestem słowem
i am dina.
.
poniedziałek, 6 kwietnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
5 komentarzy:
zrozumiełam może połowę.
ale masz dużo powietrza wokół.
nie zatoniesz.
nie jesteś wilkiem.
szkotka
moja kochana bere- rozumiesz znacznie, znacznie więcej. i dziękuję za świąteczną karteczkę :* ja jak zawsze w plecy...
szkotuś - kiedy przyjedziesz do wro?? a wilkiem chyba jednak jestem.
nie podoba mi się, że to jest ponad 200km.
nie podoba mi się i już. nie mogłabyś mieszkać bliżej? :)
moja droga A.
mnie też sięto nie podoba...
może uda mi się wybrać do Miasta Kamiennych Bruków na czerwcowy koncert Franza Ferdinanda.
:)
Prześlij komentarz